Artur Boruc – Król Artur
20 lutego Artur Boruc kończy 41 lat. A od nieco ponad trzydziestu stoi w bramce. Nie Jan Tomaszewski, Józef Młynarczyk czy Edward Szymkowiak, ale właśnie Boruc bronił najczęściej bramki reprezentacji Polski. W ciągu trzynastu lat reprezentacyjnej kariery (2004-2017) rozegrał w niej 65 meczów. Jest najlepszym i najsłynniejszym piłkarzem urodzonym…
20 lutego Artur Boruc kończy 41 lat. A od nieco ponad trzydziestu stoi w bramce. Nie Jan Tomaszewski, Józef Młynarczyk czy Edward Szymkowiak, ale właśnie Boruc bronił najczęściej bramki reprezentacji Polski. W ciągu trzynastu lat reprezentacyjnej kariery (2004-2017) rozegrał w niej 65 meczów.
Jest najlepszym i najsłynniejszym piłkarzem urodzonym i wychowanym w Siedlcach. Nim trafił na futbolowe salony Europy, bronił bramki swojej drużyny w szkole podstawowej. Stąd trafił do Pogoni, skąd miał już krok do Legii.
Przyjechał na Łazienkowską jako 19-letni chłopak. Grał krótko w drugiej drużynie, bo bramkarzami pierwszej byli Grzegorz Szamotulski i Zbigniew Robakiewicz. Boruc został więc wypożyczony do Dolcanu Ząbki. Wrócił zimą 2002 roku i wtedy debiutował w ekstraklasie. Kiedy kadra odlatywała na mundial do Korei Boruc świętował swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Na debiut w pierwszej reprezentacji czekał jeszcze dwa lata. 24 kwietnia 2004 roku, w 60. minucie towarzyskiego meczu z Irlandią w Bydgoszczy zajął miejsce Jerzego Dudka. Schodził do szatni z czystym kontem. Wkrótce zjął miejsce Dudka na stałe. I chociaż brak Dudka w kadrze na mundial w Niemczech stanowił sensację, to w trakcie trzech meczów nikt już o nim nie pamiętał. Polska wprawdzie odpadła z turnieju po fazie grupowej, ale Artur Boruc był jednym z nielicznych graczy, do których nikt nie miał pretensji.
Stawał na głowie w meczach z Ekwadorem i Niemcami, ratując Polskę przed wyższymi porażkami. Podobnie było dwa lata później, na mistrzostwach Europy w Austrii. Gdyby nie fantastyczne obrony Artura Boruca, w meczu z gospodarzami już do przerwy przegrywalibyśmy dwiema lub trzema bramkami. Z Chorwacją podobnie.
Nic dziwnego, że Międzynarodowa Federacja Piłkarzy Zawodowych nominowała go do tytułu najlepszego bramkarza świata roku 2008. Według liczby głosów uznano, że lepszymi od niego są tylko Iker Casillas z Realu Madryt i Gianluigi Buffon z Juventusu. Boruc był wtedy zawodnikiem Celtiku Glasgow. Grał też w Fiorentinie, Southampton, Bournemouth, a w roku 2020, w wieku 40 lat wrócił do Legii.
Z warszawskim klubem łączyła go nie tylko piękna przeszłość sportowa, ale i sentymenty. Kibicował Legii kiedy mieszkał w Siedlcach, przyjeżdżał na jej mecze kiedy grał za granicą. Siadał wtedy między kibicami, podkreślając swoje uczucie i więzi. Był wspaniałym bramkarzem z ludzkimi uczuciami i przywarami, co w jeszcze większym stopniu przysparzało mu sympatyków. Prezydent Lech Kaczyński dobrze nie wiedział jak on się nazywa, ale wiedział, że jest bramkarz, który broni Polski. I w dobrej wierze nazwał go Borubarem.
Kiedy grał w katolickiem Celtiku, przy okazji meczów z protestanckimi Rangersami demonstrował swoje uczucia religijne i wierność Janowi Pawłowi II. To już miało znamiona prowokacji. Kibice nazywali go Holy Goalie – święty bramkarz. A kibice Rangersów nienawidzili.
Kiedy w meczu z Irlandią Północną w Belfaście przepuścił pod nogą piłkę, podawaną przez Michała Żewłakowa, w wyniku czego Polska straciła bramkę i przegrała mecz, na Boruca wylał się hejt. Dał sobie z nim radę, jak ze wszystkim, co stawało mu na drodze. Czasami lubił się napić, co kończyło się karami, nakładanymi przez trenerów. Franciszek Smuda też uznał, że podczas podróży lotniczej z meczu Boruc przesadził i odsunął go od kadry. W ten sposób przeszły mu koło nosa mistrzostwa Europy w Polsce.
Grał w lidze polskiej, szkockiej, włoskiej i angielskiej. Jest mistrzem Polski i Szkocji. Już niczego nie musi udowadniać. W Legii może grać dla przyjemności, a pewnie i tak, w 42. roku życia znowu zostanie znowu mistrzem Polski. Dziewiętnaście lat po pierwszym tytule. To byłoby coś niezwykłego.
Stefan Szczepłek