Roman Kosecki – Kosa z charakterem
15 lutego 55 urodziny obchodzi Roman Kosecki – jeden z największych talentów piłkarskich, jakie przyszły na świat w Warszawie lub okolicach. I jeden z niewielu, którzy tego talentu nie zmarnowali. Urodził się w Piasecznie, mieszkał w Chylicach, w pobliżu papierni w Konstancinie – Jeziornie i tam zaczynał grać. Zresztą…
15 lutego 55 urodziny obchodzi Roman Kosecki – jeden z największych talentów piłkarskich, jakie przyszły na świat w Warszawie lub okolicach. I jeden z niewielu, którzy tego talentu nie zmarnowali.
Urodził się w Piasecznie, mieszkał w Chylicach, w pobliżu papierni w Konstancinie – Jeziornie i tam zaczynał grać. Zresztą tego Piaseczna po latach nie mógł matce darować. Wiadomo, że Piaseczno toczyło derbowe pojedynki z Konstancinem, można więc powiedzieć, że przyszedł na świat na ziemi wroga. – A gdzie cię miałam urodzić? W roku 1966 w domu już się porodów nie odbierało. A w Piasecznie był najbliższy szpital – tłumaczyła się mama.
Mama pracowała w papierni, ojciec był murarzem stawiającym m.in. konstancińskie centrum rehabilitacji. Miał 11 lat, kiedy mama pierwszy raz zawiozła go rowerem na RKS Mirków, gdzie było najlepsze boisko w Warszawie. Mniej więcej w tym samym czasie reprezentacja Polski przygotowywała się do mundialu w Argentynie.
Magazynierem w RKS Mirków był „Pan Pyzio”, najważniejsza postać w klubie. Kazał pastować skórzane piłki, od niego zależało czy da koszulkę nową, czy spraną i jakie buty wyfasuje: po starym graczu, z kołkami odciskającymi się na stopie, czy nowe.
– Po jakimś moim udanym meczu pan Pyzio wezwał mnie do szatni. Przystawił do ściany drabinę i kazał wejść na samą górę – opowiada Roman Kosecki. – A tam sezam. Na ukrytych półkach leżały pudełka z nowymi butami. Jedne mogłem wybrać dla siebie. Same Polsporty, na których domalowywaliśmy jeden pasek, żeby wyglądały jak Adidasy. Nikt nie myślał o pieniądzach. Mieliśmy po kilkanaście lat i chcieliśmy grać.
Jego kariera nabrała szybkiego tempa. Z Mirkowa przeszedł do Ursusa, a ponieważ jako junior strzelał już bramki w drugiej lidze, zaczęło być o nim głośno. Świadomy swojej wartości wsiadł w pociąg do Łodzi, wszedł do gabinetu prezesa Widzewa Ludwika Sobolewskiego i powiedział, że chce grać w jego klubie. Sobolewski był człowiekiem dobrodusznym i znał się na piłce. Do Widzewa sprowadzał tych, których wypatrzył on lub jego ludzie. Tacy, którzy zgłaszali się sami nie mieli szans.
W ten sposób Kosecki nie zagrał w Widzewie. Trafił natomiast do Gwardii, którą trenował wtedy były reprezentacyjny obrońca Henryk Szczepański. W roku 1988 Kosecki, jako zawodnik drugoligowy debiutował w reprezentacji Polski, prowadzonej przez Wojciecha Łazarka. Grał w niej do roku 1995, w sumie 69 razy. Strzelił 19 bramek.
Od dnia debiutu chciała go już cała Polska, a Sobolewski zaczął żałować. Ale Gwardia dogadała się z Legią i Kosecki zmienił tylko warszawski adres – z Racławickiej na Łazienkowską. Wojskowa Legia nie wiedziała jaki problem bierze sobie na głowę, bo o życiu prywatnym i niezależności nowego gracza niewiele wiedziała.
„Kosa” najpierw założył z kolegami zespół muzyczny o nazwie Dyskoteka, którą zmienili na Cywilizacja. – Graliśmy muzykę w stylu reggae, wykonywaliśmy piosenki Lady Pank i Perfectu, wszystkie z wywrotowymi tekstami. Próby miewaliśmy w garażu a występowaliśmy w szkołach, kościołach, szpitalu dziecięcym. Gdzie się dało. Raz nawet na małej scenie Remontu – wspomina Kosecki. – Kiedy przed wyborami rozrzuciliśmy ulotki, nawołujące do bojkotowania komuny, milicja wyłączyła nam prąd. Grałem na gitarze basowej lub prowadzącej. Nosiłem wtedy włosy do ramion, w klapie miałem opornik, więc ubecja i milicja zatrzymywały mnie wielokrotnie. A zdarzało się, że potem ci sami ludzie przychodzili na mecz i bili mi brawo.
Te zewnętrzne objawy niezależności można było potraktować jako cechy młodości. Ale przed wyborami w roku 1989 Kosecki poszedł dalej. Jako zawodnik wojskowego klubu publicznie oświadczył, że będzie głosował na Solidarność i zachęca kibiców do tego samego. To już była manifestacja polityczna. Ale nie można było go ukarać, bo kibice walili na Łazienkowską, żeby zobaczyć jego dryblingi. Był już gwiazdą.
W pierwszoligowym debiucie przeciw Olimpii Poznań strzelił dwie bramki, a Legia zwyciężyła 3:0. To działo się wiosną 1989 roku, kiedy w Legii trenowanej przez Andrzeja Strejlaua grała cała trójka największych talentów: Terlecki, Dziekanowski i Kosecki. Przełomowe wybory odbywały się 4 czerwca a 24 czerwca Legia rozegrała w Olsztynie finał Pucharu Polski z Jagiellonią. Zwyciężyła 5:2, Kosecki i Dziekanowski strzelili po dwie bramki. Ten mecz przeszedł do historii rozgrywek jako jeden z najlepszych.
Na Polskę był już za dobry. A to już była nowa Polska, w której dobrze odnajdywali się pierwsi biznesmeni. I grupa takich, skupiona wokół Legii sprzedała Koseckiego do Galatasaray. Turcy oddali go do Osasuny skąd wykupiło go Atletico Madryt. Odwdzięczył się w meczu z Barceloną trenera Johana Cruyffa oraz najlepszych piłkarzy świata: Romario, Ronalda Koemana i Michaela Laudrupa. Do przerwy goście prowadzili 3:0. W drugiej połowie Atletico wzięło się do roboty i wygrało 4:3. „Kosa” strzelił dwie bramki, a kibice znieśli do szatni na rękach jego i partnerów, w tym obecnego trenera Diego Simeone. Dalsza droga wiodła przez Nantes, Montpellier, ponownie Łazienkowską, gdzie z napastnika stał się rozgrywającym, podającym piłkę „na nos”.
W wieku 32 lat wyjechał do USA, i tam, w barwach Chicago Fire wywalczył jeszcze tytuł mistrza kraju oraz puchar.
Mieszka w Konstancinie, stworzył tam znany w całej Polsce klub Kosa, gdzie wychowywał się syn Romana – Jakub. On też trafił do Legii i kadry narodowej. To jedyny taki przypadek na Mazowszu – ojciec i syn w pierwszej reprezentacji Polski.
Roman Kosecki był wiceprezesem PZPN i MZPN, przez cztery kadencje zasiadał w Sejmie RP, jako poseł z ramienia Platformy Obywatelskiej. Zawsze prosił, żeby na listach kandydatów umieszczano go na dziesiątym miejscu. „10” to był zawsze jego numer, z którym częściej wygrywał, niż przegrywał.
Stefan Szczepłek